piątek, 10 maja 2019

Jego BANAN.

OPIS.
Mój szef lubi jasne zasady, jednej z nich nikt nie śmie złamać…
Chodzi o jego banana.
Poważnie. Facet jest uzależniony od potasu.
Oczywiście, to ja po niego nieopatrznie sięgnęłam.
Technicznie rzecz ujmując, wsadziłam go sobie do ust.
Co więcej przeżułam… a nawet połknęłam.
Taaak, wiem. Niedobra, niedobra dziewczynka.
I wtedy go zobaczyłam. Wierzcie mi lub nie, ale to, że właśnie dławiłam się jego bananem, raczej nie zrobiło na nim najlepszego wrażenia.

Zacznijmy jednak od początku. Zanim miałam czelność sięgnąć po należącego do milionera banana, dostałam swoje pierwsze ważne zlecenie jako reporterka. I wyjątkowo nie było to jak zwykle byle jakie zadanie, wyskrobki z dna garnka, których nikt nie chciał. Nic w stylu przepytywania śmieciarza o jego ulubione rejony miasta, czy pisania o wielkiej wadze zbierania psich kup z trawników i placów.

Nie. Nic z powyższych, dziękuję bardzo.
To był prawdziwy przełom w mojej karierze. Szansa, by udowodnić, że nie jestem żadną nieudolną, niezdarną, przyciągającą pecha, chodzącą katastrofą. Wchodziłam w środowisko biznesowe – miałam zinfiltrować Galleon Enterprises, by potwierdzić zarzuty o korupcję.

Tu wchodzi podkład muzyczny z Jamesa Bonda.

Wreszcie byłam na właściwym miejscu. Jedyne, co musiałam zrobić, to zdobyć posadę stażystki i zdemaskować Bruce’a Chambersona.

Starając się nie zwracać uwagi na to, że facet wygląda jak wyrzeźbiony w płynnym kobiecym pożądaniu, a inni mężczyźni po prostu muszą przy nim kwestionować swoją seksualność. To się musiało udać. Bez żadnych katastrof. Zero fuszerki. Weź się w garść, skup się! – na mniej niż godzinkę.

Przenieśmy się teraz do sali konferencyjnej. To tutaj znajdziecie mnie przed tą doniosłą, kluczową dla mojej kariery rozmową. Z bananem w dłoni. Podpisanym JEGO imieniem. Już za chwilkę on pojawi się w drzwiach i zobaczy mnie ze zdradzieckim żółtym dowodem mojej winy. A kilka sekund później zdecyduje się… mnie zatrudnić.

Tak, wiem. Ja też nie uznałam tego za dobry znak.

źródło opisu: Albatros


tytuł oryginału: His Banana
Cykl: Objects of Attraction (tom I)
Liczba stron: 256



O książce usłyszałam nie dawno. W sumie to zauważyłam ją na znanym portalu czytelniczym i od razu pomyślałam, że muszę przeczytać tą książkę, ponieważ ilość hejtów na nią nie dawała mi spokoju. Tym bardziej byłam jej ciekawa czy naprawdę okaże się taką beznadziejną pozycją.



Pierwsze strony spowodowały, że autor zaciekawił mnie tym co ma nam do przekazania, ale jednak szybko to się zmieniło, gdy pod koniec drugiego rozdziału doczytałam, że naprawdę chodzi o banana. Taki owoc.


Nie mogłam uwierzyć, że pisarka miała taki pomysł napisać powieść o niczym. Wielka szkoda, ponieważ miałam nadzieję, że będzie to interesujący erotyk, w którym wciągnę się bez większego starania, a tu takie rozczarowanie.

Chociaż twórczość autorki wcześniej nie znałam to i tak uważam, że nie był to najlepszy pomysł na lekturę. No chyba, że ktoś ma ochotę na zatracenie się w bezsensownej fabule o bananie. Czyż to nie brzmi śmiesznie. Opisywać praktycznie całą książkę o fobii na temat lubienia jedzenia tego owoca ?

Wracając jednak do tego utworu chciałabym wam przedstawić kilka faktów na jej temat. Po pierwsze cała historia jest prowadzona z perspektywy dwóch głównych bohaterów. Jest nią oczywiście kobieta o imieniu Natalie, która jest najnormalniej w świecie osobą zwykłą, ale za to niezdarną. Nie ma wiele pieniędzy i musi sobie jakoś radzić, a robi to jako dziennikarka za marne grosze. No i drugą postacią jest przystojnym ciachem mającym dużo pieniędzy i własną firmą, którą prowadzi razem z bratem bliźniakiem. Czyli typowo jak w większości tego typu historiach erotyk lub romansidło, gdzie jedna osoba jest nijaka, a druga postać opisana jako cud natury.


Przez tak wykreowanie postacie ta książka od razu mi się skojarzyła z Greyem. W niej też występuje niezdarna Ana i piękny i bogaty Grey. Czyż to nie jest takie prostackie, że autorce nie chciało się wymyślić czegoś bardziej oryginalnego? Tylko postanowiła na coś co już jest znane i tylko dodanie swoich elementów. Niestety mało ciekawe i nie mające większego sensu.

Jednakże to co dodała od siebie to są proste teksty i mało interesujące. Nawet bohaterzy nie są wybitnie stworzeni. Ja osobiście trochę inaczej bym to zrobiła. Bardziej próbowałabym fabułę zmienić. Dodała nutkę pikanterii i tajemniczość, żeby czytelnik mógł trochę bardziej wciągnąć się w tą historię. Lecz to są tylko moja spostrzeżenia, ponieważ pani Penelope po prostu lała taką przysłowiową kawę na ławę. Czyli wiadomo co się stanie dalej.

Kolejnym minusem są wszelakie teksty, które mnie jako czytelnika odrzucały. Obleśnie sformułowania, które naprawdę można by było jakoś inaczej określić. Tym bardziej, że nie jest to arcydzieło jakim mógłby się autor poszczycić.


Jednym z luksusów posiadania ogromnych ilości pieniędzy jest możliwość cenienia swojego czasu. Jeśli kilka tysięcy dolarów oszczędzi mi kilka minut kłótni, to cena nie będzie wygórowana.


No, ale czego można było się spodziewać od pisarki, która tak naprawdę stworzyła antydzieło. Ja osobiście nie wyobrażam sobie, żebym robiła z siebie pośmiewiska przed facetem. Nie jest to dla mnie pojętne, żeby starać się o względy mężczyzny. I do tego te wszystkie upokorzenia wychodzące z ust naszego głównego bohatera. Nie, nie i jeszcze raz nie. Wydaje mi się, że to facet powinien o nas dbać i zdobywać nasze względy.


"Jego banan" jest bezsensowną książką, która mogłaby wyjść naprawdę oryginalnie i ciekawie jakby troszkę więcej by się nad nie popracowało. Wtrącenie banana tylko pogorszyło sprawę. Z lekkiego erotyka powstała tak naprawdę beznadziejna pozycja. Jednakże ma swoje zalety. Mianowicie pierwszą z nich jest to, że nie jest to długa lektura. Drugą zaś jest to, iż bardzo szybko się ją czyta. Styl pisarki jest naprawdę zrozumiały i przejrzysty. No i trzecim ostatnim pozytywnym aspektem jest to, że można czytać tą pozycję zarówno z perspektywy kobiety jak i mężczyzny. Jest to dość ciekawe rozwiązanie, które nie często miałam okazję spotkać.
4/10



Wyznanie prawdy powinno być najprostszą sprawą na świecie, ale tak długo zwlekałam, że małe kłamstwo - jak to bywa z kłamstewkami w związkach - urosło do wielkiego







11 komentarzy:

  1. Oj nie.. nie moja bajka xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Heh.... ta książka raczej nie znajdzie się na mojej półce ani w moich rękach ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Głośno o tej książce ostatnio było. Być może kiedyś przeczytam 😊

    OdpowiedzUsuń
  4. Będę ją omijać szerokim łukiem !

    Pozdrawiam!
    recenzje-zwyklej-czytelniczki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Teraz banany to bardzo kontrowersyjny temat ;)
    Zaciekawił mnie tytuł Twojego blogu, dość oryginalny. Ja też sporo czytam i rzeczywiście można się uzależnić od książek. Na pewno zdrowsze to niż papierosy czy alkohol.

    OdpowiedzUsuń
  6. Banan a zwłaszcza JEGO Banan to sprawa dziś bardzo gorąca :) ale chyba nie skorzystam... :)

    OdpowiedzUsuń
  7. O, a mnie zaciekawiło :D

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie ma nic gorszego niż zmarnowany potencjał. Będę omijać. Z daleka;)
    pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy :)

    OdpowiedzUsuń
  9. No nie przecież to tylko banan a Ty dobrego erotyka chciałaś? Jak możesz mieć takie skojarzenia zachowujesz się jak Muzeum Narodowe xD Toż człowiek nie może sobie opisać jak je banany. Moja siostra nagła 20 minutowy film jak poooowoli je płatki (powstrzymałam ją przed wrzuceniem tego do sieci na szczęście, bo zdobyłaby fortunę i sława uderzyłaby jej do głowy) :P

    OdpowiedzUsuń
  10. No z tym ksztuszeniem się jego bananem to z deczka przesadziła. Zaraz się wszystkim skojarzy z czym nie trzeba 😉😉😉

    OdpowiedzUsuń

Drogi gościu bardzo dziękuje za wyrażenie swojej opinii.
PAMIĘTAJ.!.
Każdy komentarz motywuje mnie do dalszego pisania.!.